w trumnie mą matkę!... Bądź pochwalony Wielki Boże, żeś mi oszczędził téj boleści”...
Poczem ze ściśnionem sercem, na skutek tych wszystkich myśli, w których pogrążał się, mimo prawie swojéj woli, Edmund wstał i przeszedł się kilka razy po pokoju; poszedł do okna, roztworzył nieco firanki i przyglądał się w niemem milczeniu przechodzącym ulicą; usta jego wyszeptały imię Antoniny, a powracając do stołu usiadł na krześle, oparł swoją głowę na lewéj ręce i machinalnie zaczął pisać list do panny Devaux.
„Antonino! — pisał, zdaje mi się, iż od dziś rana jeszcze więcéj cię kocham. W kościele zapewne za mną modliłaś się do Boga. Ileż to dziwnych rzeczy stało się, w przeciągu trzech dni! Co ja mam teraz robić? Pojadę ponieważ ty mi tak radzisz. Pojechać! Ale gdzie? Pojechać na południe, szukać innego powietrza, które mnie kilka miesięcy dłużéj utrzyma przy życiu? Wyznać mojéj matce, iż jestem chory? Oddalić się od ciebie? Zanieść pomiędzy cudzoziemców mój smutek, moją tęsknotę, moją chorobę?
Umrzeć w pokoju hotelu, pod obcem niebem? Oszukiwać śmierć? a to na co?
Gdyby Bóg chciał i gdybyś ty pani chciała, mógł bym jeszcze być szczęśliwym, a fatalność, o któréj dowiedziałem się dzisiéjszego rana, mogłaby jeszcze stać się przyczyną mego szczęścia. Czy jest istota, któraby była pewną, iż będzie szczęśliwą przez trzy lata? Ja mógłbym nią być. Trzy lata spędzone z kobietą, którą się kocha — wieczność. — Gdybym przyszedł do Ciebie
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/158
Ta strona została przepisana.