— Czyś ty oszalał?
— Widziano przecież starców zaślubiających młode dziewczęta.
— Tak, ale widzisz, że tą nie jest mężatką.
— I z czegóż to tak widzę?
— Ze wszystkiego, mój drogi; ona nie ma ani układu, i, ani wieku, ani zakroju nawet na mężatkę.
— Cokolwiek bądź, musi być śliczna. Przejdźmy, aby jéj zajrzéć w oczy.
— Przejdźmy.
Młodzi ludzie przyspieszyli kroku, a przeminąwszy cokolwiek swoich nieznajomych, odwrócili się nieco, jak robią wszyscy, którzy chcą zobaczyć osoby, znajdujące się z tyłu.
Poruszenie i zamiar ich nie uszły baczności panienki, która téż bez nienaturalnéj pruderyi i najprościej w świecie spuściła oczy, aby nie patrzéć wprost Edmunda i Gustawa.
— Ah! jakaż piękna! odezwał się pierwszy.
— — W istocie potwierdził drugi; ma ładną główkę, wielkie oczy i wspaniałe włosy.
— Jesteś więc niezadowolony, że postępujemy za nią?
— Nie; ale przyznaj, że to nas do niczego nie doprowadzi.
— To nas doprowadzi do zobaczenia ładnéj kobiety, czego nie trzeba zbyt nisko cenić.
I pomimo woli, Edmund obejrzał się po za siebie. Tym razem piękne dziecko zaczerwieniło się. Żenowały ją te ciągle spojrzenia.
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/17
Ta strona została przepisana.