Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/280

Ta strona została przepisana.

przedstawiły się w tymże samym porządku jego oczom tak dalece iż zapomniał na chwilę że opuszczał Paryż.
— Nareszcie cię widzę!... zawołała młoda dziewczyna ściskając ręce Daumonta i patrząc mu w oczy. Jakżem zadowolona. Obawiałam się nigdy cię nie ujrzeć, rzekła śmiejąc się; albowiem w chwili kiedy była pewną że go ma, mogła ze śmiechem mówić o jego nieobecności.
— Nie mogłem opuścić Edmunda, kochane dziecko, odpowiedział Gustaw.... Gdybyś wiedziała jak on był chory!....
— Ale teraz jest już ocalony?
— Mają nadzieję, przynajmniéj.
— Myślałam ja nieraz i o nim, tym biednym chłopcu!... Co wieczór modliłam się za was obu.
— Myślę że go za powrotem zastanę już zdala od niebezpieczeństwa.
— Więc chcesz znowu wyjeżdżać? zapytała Nichetta ze smutkiem.
— Przyrzekłem pani Pereux i Edmundowi że do nich powrócę.
— Ah! zawołała Nichetta głosem rezygnacyi, w którym przebijało się wzruszenie jakie wywoływała ta wiadomość.
— Co ci jest? zapytał Gustaw, który choć dobrze wiedział co jest Nichecie, chciał jednak od razu zabezpieczyć możliwość swojego wyjazdu, na przypadek gdyby Nichetta nie wystarczała do zapomnienia o Laurencyi.