odemnie!... Oto jéj drobne klejnoty, jedyne które zdecydowała się przyjąć; nosi je tylko, kiedy wychodzi ze mną. Oto mój portret który ukryła w głębi swojego łóżka, za firankami, lękając się mnie skompromitować w oczach osób, które ją odwiedzają. Dobra Nichetto! Nadejdzie dzień, że patrzeć się ona będzie płacząc na te przedmioty, do których teraz uśmiecha się a które jéj przypominać ciągle będą człowieka, który ją porzucił — i który kocha inną. Uczynią ją one jeszcze więcéj samotną, albowiem sam ich widok zabroni jéj prawie pociechy domagania się od innego mężczyzny tego czego nie mogła u mnie znaleźć.
I podcząs kiedy tak Gustaw myślał, chciałby on może był znaleźć w swojém sercu powód silniejszy ażeby mógł pozostać; ale obietnice szczęścia jakie mu dawała przyszłość w tem jednem imieniu: Laurencya, unosiły go w przyszłość co wszakże nie przeszkadzało mu ronić łez nad Nichettą, na podobieństwo matki, która mając dwoje dzieci i utraciwszy z nich jedno opłakuje śmierć jednego, a jednocześnie uśmiecha się na pocałunki drugiego, od którego spodziewa się pociechy.
Gustaw znajdował się więc w pokoju Nichetty, kiedy młoda dziewczyna nieposłyszana weszła i na paluszkach zbliżywszy się położyła układnie swoją główkę na ramieniu kochanka. Odwrócił się żywo i znalazł uśmiech i pocałunek na ustach modniarki.
— Co ci jest? zapytała Nichetta; gdyż nie mógł on jéj ukryć swojego wzruszenia.
— Nic mi, nie, — moja Nichetko odpowiedział Gustaw
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/288
Ta strona została przepisana.