— A to dla czego?
— Ponieważ to sprawia przykrość Antoninie.
— Antonina jest dziecko, odrzekł Edmund. Gdybym jój słachał, nie mógłbym wyjść nigdy.
— Trzeba jéj to przebaczyć, ona cię kocha.
— Jużto kobiety są takie, że wcześniéj czy późniéj miłość ich przemienia się w tyranję. Co w tém złego, że idę do P. ***, u którego obiadowałem niedawno.
— Antonina jest zazdrosną.
— O kogo?
— O żonę P. ***.
— Ona jest o każdą zazdrosną. Szalona!
Podczas téj rozmowy, Antonina zbliżyła się do Laurencyi.
— Widzisz; wychodzi i dziś.
— Nie martw się niepotrzebnie. Edmund kocha cię więcéj niż kiedykolwiek.
— Ktoby mi to powiedział? przerwała pierwsza ze smutnym uśmiechem.
— O co chodzi? zapytał cicho p. Mortonne zbliżając się do dwóch kobiet.
— O to, odpowiedziała Laurencya, że Antoninie jest przykro iż mąż jej chodzi tak często do P. ***. Ona sądzi, iż on się kocha w jego żonie.
— Pozwól mu pani tam iść, odrzekł Mortonne, powróci tem prędzéj. Im więcéj będziesz mu się panisprzeciwiała, tembardziéj będzie się upierał. Co pani to szkodzi, że stara się on trochę o względy Pani ***, kiedy panią jedynie kocha.
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/330
Ta strona została przepisana.