— Smutna pociecha! wyszeptała Antonina, któréj oczy zaczynały się zwilżać.
— Patrz pan jaki on silny i zdrów! mówiła pani Pereux do p. Devaux, ukazując mu Edmunda zapalającego cygaro. Jakże-ż ja jestem szezęśliwa doktorze, i ileż panu nie zawdzięczam,
— Nie zechcesz mi towarzyszyć? pytał Edmund Gustawa, biorąc kapelusz.
— Nie, ja zostanę z temi paniami.
— Dowidzenia zatem.
— Już odchodzisz, rzekła Antonina, widząc męża przygotowanego do wyjścia.
— Tak.
— Powrócisz prędko?
— Za godzinę będę z powrotem.
— Napewno?
— Napewno.
Antonina podała czoło Kdmundowi, który ją pocałował.
— Nie wychodź dziś, rzekła doń z cicha, usiłując go zatrzymać.
— No i cóż ci na tem zależy, abym dziśnie wychodził?
— Dziś upływa trzy lata, jakeśmy się pobrali; mógłbyś mi też poświęcić dzień dzisiejszy.
Edmund wzruszył ramionami i położył niecierpliwie kapelusz na stole.
— Idź, skoro ci tyle na tem zależy, rzekła żona.
— Nie, ponieważ chcesz tego, abym pozostał.