Przybywszy do bramy domu, gdzie mieszkała, — Nichettą rzekła Gustawowi podając mu rękę:
— Dziękuję panu.
I chciała odejść.
— Czy niepozwoli mi pani odwiedzić ja od czasu do czasu dla dowiedzenia się co u niéj słychać? zapytał Gustaw.
— Jeżeli pan sobie tego życzysz; jestem u siebie caly dzień; — pracuję.
— Tak więc między drugą a czwartą...
— Zawsze znajdziesz mnie pan w domu.
— Mam pytać?
— O Nichettę, To nie jest moje imię, ale tak mnie nazywają — i więcéj znają mnie pod tem nazwiskiem kotki, jak pod mojem własnem.
Gustaw pocałował Nichettę w rękę, która pobiegła wziąść swój klucz od stróża i wesoło przeleciała swoje pięć pięter.
Nazajutrz złożył jej wizytę znalazłszy ją przy robocie kapelusza obok otwartego okna, na którem wspaniale rozkwitał wczorajszy krzaczek róży.
Nichetta nie miała tyle pretensji do cnoty co Rigoleta pana Eugeniusza Sue. Była więcej ludzką. Miałą miłostki, — wprawdzie niewiele, ale zawsze je miała.
Nie kryła się z tem przed Gustawem, który téż sobie mówił: „Skoro tylu zyskało tu już powodzenie, dla czegoż mnie nie miałoby pójść dobrze”.
Nichetta była zachwycająca, ale sama dobrze nie wiedziała czego jéj się chce. W czasie w którym pi-
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/48
Ta strona została przepisana.