dzień po dniu zabierała się, latem przy oknie, zimą przy kominku do odczytania swojego ulubionego Zamku Kenilwort.
Nigdy jeszcze nie zdołała się zaawansować dalej w swojem czytaniu jak do miéjsca w którem Giles Gosling szynkarz z Cumnor śpiewa podróżnikowi przybyłemu do jego oberży ten wiersz pocieszający dla każdego spragnionego turysty:
Niech jeździec winem się spoi,
a który to wiersz, jak to każdemu — wiadomo znajduje się na drugiéj stronie wspomionego romansu, — co najwymowniéj dowodzi iż pani Aniela nie miała wytrwałości w swoich literackich zajęciach. Za każdym razem kiedy dochodziła do tych fatalnych wierszy, spała tak doskonale, iż książka sama spadała na ziemię. Było to rzeczą niechybną.
Spostrzegłszy przeto Antonina drzemkę swojéj ochmistrzyni uśmiechnęła się, pomyślawszy w duchu.
„Masz tobie! widać już Aniela doszła do pięćdziesiątego drugiego wiersza Zamku Kenilwort.
Zazwyczaj, jak tylko upadek książki następował, Antonina nielubiąca samotności, zrywała się z miejsca i szła budzić guwernantkę aby z nią mówiąc o tem i o owem, — byle tylko mówić; ale tego dnia właśnie wołała ona wyjątkowo podumać sobie nieco i sporzawszy tylko z ironicznym uśmiechem na rozciągniętą na ziemi książkę powróciła do swojéj robótki i do swoich myśli.
Ale pani Aniela, która nie zasnęła dziś tak twardo