jak zwykle otworzyła oczy, przetarła je, spojrzała w około siebie, podniosła Zamek Kenilwort, złożyła książkę i ulokowała ją na kominku nie mając wcale zamiaru przeczytania pięćdziesiątego trzeciego wiersza, dla dowiedzenia się co też podróżny odpowiedział szynkarzowi, potem złożyła na krzyż ręce, zrobiła młynka palcem prawej ręki na około palca lewej, a z ust jej wyszły te słowa, prawdziwy pleonazm:
— Więc ja spałam.
— Zdaje się, kochano Anielo, spałaś odpowiedziała Antonina i pozwalam ci spać jeszcze jeśli tylko masz ochotę po temu.
— Nie.
— Czytaj więc.
— Co chesz, ażebym czytała?
— No — Zamek Kenilwort.
— Skończyłam go już.
— Pewnikiem jest, roześmiała się Antonina, że gdybyś przez dwa lata dodawała po pięćdzięsiąt dwa wiersze, które ciągle czytasz, toby uczyniło ogółem trzydzieści sześć tysięcy wierszy, — jeżeli umiem liczyć, — to znaczy więcéj, niż cały Łom zawiera; na nieszczęście ty ciągle czytasz jedne i te same pięćdziesiąt dwa początkowych wierszy.
— To wszystko na jedno wychodzi, — odrzekła Aniela, zawsze można przewidzieć jak się tam skończy. A ja więcéj nie potrzebuję. — Nie ma słów na odpowiedzenie osobie, która z tego punktu widzenia zapatruje się na literaturę.
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/79
Ta strona została przepisana.