Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1024

Ta strona została przepisana.

w kąt, którego wierzchołek formowała galera admiralska, zdawały się olbrzymiemi widmami ślizgającemi się po wodzie.
Młodzieniec, którego stanowisko było na tej ławie, nie mógł pozostać na miejscu.
Przybrany w wspaniałą zbroję, zajął miejsce na galerze pierwszego porucznika i oczami chciał przebić mgłę rzeki i ciemność nocną.
Wkrótce, przez tę podwójną ciemność ukazała mu się tama, ponuro ciągnąca się przez rzekę.
Tą tamą były okręty, a zdawały się opuszczone i puste; w cichości tej i opuszczeniu było coś zatrważającego.
Pomimo tego wciąż postępowano; przybyto nareszcie bardzo blisko tamy, a każda sekunda zbliżała coraz bardziej; przecież żadne „qui vivé!” nie doszło uszu Francuzów.
Majtkowie w tem milczeniu widzieli niedbalstwo, z którego się cieszyli, młody admirał więcej przewidujący, przenikał podstęp i trwożył się.
Nareszcie, przód galery admiralskiej dotknął dwóch statków, formujących środek tamy i pchając je przed sobą, poruszył inne, powiązane łańcuchami tak, że wkrótce statki flamandzkie przybrały zupełnie podobne położenie jak fraucuzkie i te ostatnie sobą otoczyły.