Usłyszał bowiem tentent galopującego konia po drodze. Przystanął i słuchał, ale nic nie widział.
Daremnie silił się oczyma przebić ciemności nocy, lecz ponieważ żaden szelest nie przerywał ciszy uroczystej, wraz z towarzyszką wjechał do miasteczka.
— Pani — rzekł — wkrótce dzień zajaśnieje; konie są zmęczone, ty sama potrzebujesz spoczynku, radzę zatrzymać się...
— Remy — odrzekła — daremnie przede mną twoję niespokojność ukrywasz. Remy, ty jesteś pomięszany.
— Tak, boję się o zdrowie pani; wierzaj mi, kobieta nie może znosić trudów, które dla mnie samego....
— Czyń jak chcesz, Remy — odpowiedziała.
— A więc, wjedźmy na tę uliczkę, na rogu której spostrzegam gasnące światełko; po tym znaku poznać można zajazdy. Spiesz pani, proszę.
— A więc coś słyszałeś?
— Tak, tentent konia, prawda; sądziłem, że jestem w błędzie, lecz na wszelki wypadek zatrzymałem się, aby nabyć przekonania.
Kobieta nieodpowiadając nic, ani robiąc uwag, udała się za koniem Remyego, który wjechał w długą i wązką uliczkę.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1045
Ta strona została przepisana.