Remy puścił ją naprzód, zsiadł z konia i zarzuci! na siodło lejce; koń poszedł za koniem jego towarzyszki.
On zaś, schylony za ogromnym kamieniem, czekał.
Kobieta zapukała do drzwi zajazdu, gdzie według zwyczajów gościnności flamandzkiej, czuwała, albo raczej spała służąca barczysta.
Służąca ta zdala słyszała tentent konia po bruku i obudzona, bez gniewu, otworzyła drzwi dla przyjęcia podróżnego, czyli raczej podróżnej.
Następnie, otworzyła szerokie drzwi do stajni, w które wbiegły rumaki.
Czekam na mojego towarzysza — rzekła kobieta — pozwól mi spocząć przy ogniu, bo nie myślę kłaść się spać bez niego.
Służąca podesłała koniom, zamknęła stajnię i powróciła do kuchni; tam przystawiła kociołek do ognia, palcami objaśniła świecę i zasnęła.
Tymczasem, Remy, zostawszy na czatach, uważał na podróżnego, o którym wspominał, że go słyszał galopującym.
Widział go jak wjeżdżał w miasto i jechał powoli bacznie nadsłuchując; przybywszy do uliczki, jeździec ujrzał latarnię i zdawał się wahać, czy ma spocząć lub dalej jechać.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1046
Ta strona została przepisana.