Zatrzymał się o dwa kroki od Remyego, który na ramieniu czuł ciepły oddech konia.
Poniósł rękę do noża.
— To on — rzekł do siebie — on jeszcze nas ściga. I czegóż chce?
Podróżny złożył ręce na piersi, koń zaś jego ciężko oddychał wyciągając szyję.
Nie rzekł ani słowa, ale z ognistego spojrzenia, skierowanego to naprzód, to w tył, to znów u w uliczkę, łatwo było odgadnąć, że się namyśla, czy ma powracać, jechać dalej, lub stanąć w zajeździe.
— Widać pojechali dalej — rzekł — i my zatem jedzmy.
I puszczając lejce koniowi, pojechał.
— Jutro — rzekł do siebie Remy — trakt zmieniemy.
I połączył się ze swoją towarzyszką, która go niecierpliwie czekała.
— A co — zapytała cicho — czy jedzie za nami?
— Bynajmniej, ja byłem w błędzie; możesz pani spać spokojnie.
— Wiesz, mój Remy, że sypiać nie mogę.
— To może pani posilisz się, bo od wczoraj nic nie jadłaś.
— Dobrze, mój Remy.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1047
Ta strona została przepisana.