Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/105

Ta strona została przepisana.

łem jak z otwartego nieba zstępują zjawiska do tej rzeczywistości podobne...
— Cóż dalej Henryku, co dalej?... — spytał Anna mimowolnie zajęty opowiadaniem, z którego z razu śmiać się zamyślał.
— O! już zaraz koniec będzie mój bracie. Służący coś jej do ucha powiedział, bo natychmiast kwef spuściła; ostrzegł zapewne, że nie są sami; ona nawet nie spojrzała w moję stronę, ale spuściwszy zasłonę odeszła, i już jej więcej nie widziałem, bracie. Mniemałem, że się niebo zaćmiło, że to nie była istota żyjąca, lecz raczej mara wyszła z grobów, które z pomiędzy bujne trawy, w milczeniu przedemną wystawały.
Wyszła z cmentarza; ja udałem się za nią.
Kiedy niekiedy, służący oglądał się i mógł mię widzieć, bo roztargniony, nie ukrywałem się. Cóż chcesz, bracie? w umyśle moim tkwiły jeszcze dawne gminne przyzwyczajenia, a w sercu wrzała dawna fermentacya.
— Co ty mówisz Henryku?... — zapytał Anna. Nierozumiem cię.
Młodzieniec uśmiechnął się.
— Mówię, mój bracie — odpowiedział — że młodość moja była hałaśliwa, że nie raz mniemałem, iż kocham, i że aż do tej chwili wszystkie