Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1074

Ta strona została przepisana.

Henryk tak sądził przez chwilę; lecz nagle zawołał:
— Niepodobna!... bruku niema w tych stronach i tysiąca armat przy wojsku!
Huk coraz bardziej się zbliżał.
Henryk popędził konia galopem i dostał się na wzgórze.
— Co widzę? — zawołał dosięgając szczytu.
To, co widział młodzieniec, jego koń wprzódy wypatrzył; kiedy go pędził w tę stronę, musiał użyć ostróg, a kiedy wyjechał na szczyt, zwierzę zaczęło wierzgać nogami i zdawało się, że powali jeźdźca.
To co widzieli i koń i człowiek, było ogromną, lśniącą płaszczyzną, rosnącą co chwila i pędzącą ku morzu.
Młodzieniec patrzył nie wiedząc co począć, na to szczególne zjawisko, kiedy zwracając wzrok na miejsce, które dopiero opuścił, ujrzał łąkę napełniającą się wodą i mały strumień występujący z brzegów tak dalece, że zalał dwa krzaki róż znajdujące się w pobliżu.
Woda powoli zbliżała się do domku.
— Nieszczęśliwy!... — zawołał Henryk — czemuż odraza nie zgadłem? To wylew!.. widać Flamandczycy tamy zerwali.