szano trzaskające gałęzie, jakby szatan nad nim przelatywał.
Drzewa wyrwane z korzeniem łamiąc się nawzajem, belki z rozwalonych domów, płynące po powierzchni wody, rżenie koni, krzyk ludzi w oddaleniu, ryk bydła i jęki składały dziwny i okropny koncert: dreszcz jaki przejmował Henryka, udzielił się nieporuszonemu sercu nieznajomej.
Popędziła swojego konia, a ten jakby pojmował ogrom niebezpieczeństwa, podwoił usiłowania.
Lecz woda przybywała a przybywała ciągle i było widocznem, że za dziesięć minut dogoni naszych podróżnych.
Henryk zatrzymywał się co chwila, czekał na towarzyszy i wołał:
— Prędzej!... prędzej, woda przybiera!
W rzeczy samej, pieniąca i huczna przybierała, niosąc z sobą jak piórko, dom, w którym Remy schronił swoję panią; unosiła jak lekką słomianą łódkę, przywiązaną do brzegu rzeki, i poważna, ogromna, tocząc swoje pierścienie, podobna do muru, przybyła już blisko koni Remyego i nieznajomej.
Henryk krzyknął z przestrachu i przybiegł, jakby z wodą chciał walczyć.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1080
Ta strona została przepisana.