Woda porwała ich i z innemi przedmiotami pomieszała na chwilę.
Przytomność człowieka tak młodego i z takiem poświęceniem, którego cały-korpus wznosił się nad wodą, a ręce utrzymywały towarzyszkę, tworzyła wielki i wzniosły obraz; młodzieniec widząc ostatnie wysilenia ginącego konia, do samego kresu chciał być użytecznym.
Straszna to była chwila walki, podczas której kobieta, utrzymywana prawą ręką Henryka, głową wznosiła się nad wodę, a on zaś lewą ręką odgarniał belki, trupów i inne przedmioty, których uderzenie mogłoby go zatopić.
Jedno z tych pływających ciał minęło ich wołając:
— Zegnam cię, pani.
— Na Boga!... — zawołał młodzieniec — to Remy. A więc i ciebie uratuję.
I niezważając na niebezpieczeństwo, na jakie się narażał, pochwycił Remyego, przyciągnął i pozwolił wolniej odetchnąć.
Tymczasem, koń jego, pochylony potrójnym ciężarem, zanurzał się po szyję, później po oczy, nakoniec, zginając pod jeźdzcem kolana, znikł zupełnie.
— Trzeba ginąć — cicho rzekł Henryk. —
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1083
Ta strona została przepisana.