Henryk spuścił głowę i w gorzkich zatopił się myślach; później, zapytał nagle.
— A książę?
Wachmistrz schylił się ku Henrykowi i cicho odrzekł:
— Hrabio, Jego książęca mość uciekł pierwszy. Jechał na białym koniu, bez żadnej odmiany, oprócz gwiazdki na czole. Nie dawno widzieliśmy jak woda niosła takiego konia; jedna noga jeźdźca byłą w strzemionach i pływała nad siodłem.
— Wielki Boże!... — zawołał Henryk.
— Wielki Boże!... — powtórzył Remy, który na wyraz „Książę” powstał i przybył słuchać opowiadania, często spoglądając na swoję towarzyszkę.
— A potem co?... — zapytał hrabia.
— Tak, a co potem?... — powtórzył Remy.
— Na zakręcie, jaki tworzyła tama — mówił wachmistrz — jeden z moich ludzi ośmielił się pochwycić za lejce pływającego konia, doścignął go, ale koń nieżył. Widzieliśmy wtedy, ukazujący się biały but i złotą ostrogę; ale woda, jakby się upominała o swoję zdobycz, w tej chwili porwała konia, a żandarm musiał sam się ratować. Tak więc nie możemy nawet po chrześciańsku pogrzebać naszego Księcia.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1092
Ta strona została przepisana.