— Francuz!... — zawołał jeździec przybywający ze wzgórza.
I podniósł kapelusz ocieniony piórem białém.
— A to ty — zawołał Henryk z wykrzywieni radości, o! to ty mości książę!
— To ty, Henryku, mój bracie — zawołał drugi jeździec.
I nie myśląc, że mogą zboczyć na prawo lub na lewo, obadwaj puścili się galopem ku sobie; wkrótce, w pośród uniesień radości obudwóch, padli w objęcia i poczęli długo i czule się ściskać.
Natychmiast i wieś i wzgórze opróżniły się; żandarmi i lekka jazda, szlachta katolicka i hugonocka, rzucili się na drogę otwartą przez dwóch braci.
Dwa obozy złączyły się, i na drodze, na której wszyscy spodziewali się śmierć znaleźć, ujrzano trzy tysiące francuzów, dziękujących Bogu i wołających: „wiwat francuzi!”
— Panowie — zawołał nagle jeden z oficerów, hugonota, wołajcie niech żyje admirał! albowiem księciu Joyeuse winniśmy życie i to że ściskamy rodaków naszych.
Z niezmiernym okrzykiem przyjęto te słowa.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1105
Ta strona została przepisana.