— Tak, był to jeden z moich pięknych dni, a przytem, jedna rzecz mnie podniecała.
— Jaka?
— Na polu bitwy spotkałem miecz znajomy...
— W szeregach Flamandzkich?
— Na czele, oto tajemnica, którą, wiedzieć potrzeba, aby rozwiązać zagadkę rozszarpania na sztuki Salcèda na placu Grève.
— Nakoniec mój drogi, jesteś cały i zdrów Bogu dzięki, ale ja co nic nie uczyniłem, muszę czegoś dokonać.
— A co chcesz czynić?
— Powierz mi dowództwo oddziału, który wysłać zamierzasz.
— To niebezpieczne, Henryku. Tego nie powiedziałbym ci przy obcych, ale nie chcę, abyś umierał w tym kącie, to jest śmierć szkaradna. Oddział ten może spotkać Flamandczyków, którzy wojują cepami i kosami; zabijesz ich tysiąc, a jeden przyjdzie i przetnie cię na dwoje, albo na wieki zeszpeci. Nie, Henryku, jeżeli chcesz koniecznie umierać, coś innego chowam dla ciebie.
— Mój bracie, daj mi to o co cię proszę, będę postępował roztropnie, zaręczam, że wrócę.
— Rozumiem o co chodzi.
— Co rozumiesz?
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1111
Ta strona została przepisana.