— Tak; wszystko każę mi wierzyć, że wie, iż jakaś kobieta mieszka w tym domu i sadzi, że jest moją przyjaciółką.
— Zkąd ta myśl?
— Nasz wachmistrz widział go przystawiającego drabinę do muru i patrzącego przez okno.
— A! mój Boże! — zawołała Dyana.
— Bądź pani spokojną, wachmistrz słyszał jak mówił do swojego towarzysza, że cię nie zna.
— Mniejsza o to — rzekła młoda kobieta, spoglądając na Remyego.
— Nie trwóż się pani — mówił Henryk — książę natychmiast wyjeżdża; kwandrans czasu, a będziesz sama i wolna. Pozwól mi więc pożegnać się z uszanowaniem i powiedzieć raz jeszcze że do ostatniego tchnienia, serce moje dla ciebie będzie biło... Żegnam cię, pani.
I ukłoniwszy się z uszanowaniem, dwa kroki naprzód postąpił.
— Nie, nie! — zawołała Dyana z gorączkowem obłąkaniem — nie, Bóg na to nie pozwoli, Bóg zabił tego człowieka i nie wskrzesi go... mylisz się pan, on nie żyje!
W tej samej chwili, jakby odpowiedź na wezwanie litości nieba, głos księcia rozległ się na ulicy.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1174
Ta strona została przepisana.