— Przybywasz z Lotaryngii?... — zapytał król.
— Nie, Najjaśniejszy panie, z Soissons, gdzie książę, który od miesiąca nie wyjeżdża z tego miasta, powierzył mi list, który u stóp waszej królewskiej mości złożyć mam honor.
Oko Chicota zabłysło i nie tracił ani jednego poruszenia posłańca, ani jednego wyrazu mowy jego.
Posłaniec odpiął kaftan ze srebrnej klamry i wydobył ze skórzanej kieszeni umieszczonej na sercu, nie jeden, ale dwa listy, albowiem jeden zaczepił się o drugi, a on tego nie widział i dopiero później, gdy ten list upuścił na posadzkę.
Oko Chicota ścigało w locie list upadający, jak oko kota ściga ptaka w locie.
Widział także, jak opadnięcie listu, wywołało rumieniec na twarz posłańca, jak pomieszany podnosił go i jak drugi podał królowi.
Lecz Henryk nic nie widział. Otworzył list, który mu podać raczono, i czytał.
Posłaniec ze swojej strony widząc króla zajętego czytaniem, zatopił wzrok w jego twarzy i starał się odgadnąć myśli, jakie to pismo mogło budzić w jego głowie.
— A!... panie Boromenszu — mówił do siebie Chicot, zważając na każde poruszenie oczów
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1238
Ta strona została przepisana.