kilka sekund z nieprzyjaznem wahaniem, jak dwa koguty.
Boromeusz pierwszy udał łagodność.
Muskuły jego twarzy wyrównały się i z wyrazem szczerości żołnierskiej — rzekł:
— Przez Boga! podstępny jesteś kumie Robercie Briquet.
— Ja! zacny ojcze — odpowiedział Chicot — z jakiego mówisz to powodu?
— Z powodu klasztoru Jakobitów, gdzie kazałeś mi uważać się za prostego mieszczanina.
Wprawdzie, musisz być sto razy przebieglejszy niż prokurator albo kapitan.
Chicot czuł, że ten komplement nie pochodzi z serca.
— A!... — odpowiedział dobrodusznie — cóż mówić o tobie zacny panie Boromeuszu?
— O mnie?
— Tak o tobie.
— Dlaczego?
— Dla tego żeś przedstawiał się jak mnich; musisz być stokroć przewrotniejszy niż sam... nie ubliżam ci kochanku, bo dzisiaj...
— Pomyśl co mówisz — rzekł, Boromeusz.
— Ja nigdy nie kłamię — odrzekł Chicot.
— Daj rękę.
I podał dłoń Chicotowi.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1243
Ta strona została przepisana.