Skoro gospodarz wyszedł, towarzysze pić zaczęli, nic nie mówiąc do siebie.
Chicot był wesoły, lecz kiedy niekiedy odzywał się tylko.
— Wyborny Burgund! doskonała szynka i wychylał znów butelki.
— Na honor — mówił do siebie Boromeusz — szczególniejsze będzie powodzenie, spoić takiego pijanicę.
Za trzecią butelką, Chicot wzniósł oczy w górę.
— Prawdę mówiąc — rzekł — pijemy, jak byśmy się chcieli jak najprędzej upić.
— A! bo też szynka tak słona!... — odpowiedział Boromeusz.
— Ale smaczna; nie bój się, przyjacielu, ja mam mocną głowę.
I każdy z nich, znowu wychylił butelkę.
Wino na każdym z dwóch towarzyszy inny sprawiało skutek, rozwiązywało język Chicota, a wiązało Boromeusza.
— A!... — mówił do siebie Chicot — milczysz przyjacielu, nie jesteś pewnym siebie.
— A!... — myślał Boromeusz — gawędzisz, zatem podpiłeś. Wiele potrzebujesz butelek przyjacielu?... — zapytał Boromeusz.
— Na co?
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1257
Ta strona została przepisana.