— Ale czy się przebudzisz, to pytanie!... — zawołał Boromeusz.
I w tym samym czasie, silnie uderzył w krzyż Chicota szyjką od butelki, sądząc, że go na wylot przebije.
Lecz myślał, że Chicot nie ma na sobie koszulki żelaznej, której od Dom Modesta pożyczył.
Szyjka pękła na żelaznej koszulce, której Chicot powtórnie winien był życie.
Prócz tego, za nim morderca przyszedł do siebie ze zdumienia, prawa ręka Chicota wyciągając się jak sprężyna, opisała półkole i uderzyła pięścią, w twarz Boromeusza, a ten potoczył się i krwią oblany na mur upadł.
Lecz podniósł się natychmiast i dobył miecza.
W jednej chwili Chicot powstał i uzbroił się.
Ślady upojenia znikły jakby cudem.
Chicot trzymał się wsparty na lewej nodze, patrzył wprost i rękę wyprężył, gotową na odparcie wroga.
Stół, na którym stały próżne butelki, przedzielał dwóch nieprzyjaciół i był dla nich niejako szańcem.
Widok krwi płynącej z nosa na twarz
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/1267
Ta strona została przepisana.