pod nim zachwiały i ciało spadając ku ziemi rozprzestrzeniało ranę nie odrywając się od przepierzenia tak, że nieszczęśliwy wyglądał jak ogromny nietoperz trzepoczący nogami.
Chicot zimny i obojętny, jakim był zazwyczaj w ważnych okolicznościach, nadewszystko, kiedy w głębi serca był przekonany, że dopełnił tego co mu sumienie kazało, wyjął miecz utkwiony horyzontalnie w desce, odpiął pas kapitanowi, odpiął kaftan i wydobył z niego list z adresem:
Tymczasem krew strumieniem płynęłą z rany i boleść konania malowała się na twarzy ranionego.
— Umieram, jąkał. Panie, miej litość nade mną.
To ostatnie odwołanie się do miłosierdzia Boskiego, dokonane przez człowieka, który może w ostatniej dopiero chwili o nim pomyślał, rozczuliło Chicota.
— Miejmy litość — rzekł — a ponieważ, ten człowiek ma umrzeć, niech przynajmniej jak najlepiej umiera.
I zbliżając się do przepierzenia, wydobył z niego miecz, podtrzymując ciało Boromeusza, aby się nie rozbiło o ziemię.
Ale ta przezorność była zbyteczną; lodo-