Te gromadki, zamiast zwracać spojrzenia na miasto przez kraty bramy, zagłębiały je w horyzont, zakończony klasztorem Jakobitów, przeoratem w Vincennes i krzyżem Faubin.
Gromadki podobno były do wysp, wznoszących się w pośrodku Sekwany, kiedy wokoło nich przewracająca się i burząca woda, unosi albo kawałek trawnika, albo stary jaki pień, a rzeczy te, przez czas jakiś obracane poblizkim wirem, płyną nakoniec wraz z nurtem rzeki.
Te gromadki, do których jeszcze raz tak natrętnie wracamy, bo zasługują na całą naszą uwagę, składały s!ę po większej części z mieszczan Paryża, szczelnie otulonych w buty i kaftany, gdyż, zapomnieliśmy powiedzieć, pora była zimna, wiatr ostry, a grube, blizko ziemi unoszące się chmury, jakby chciały wydrzeć drzewom ostatki pożółkłego liścia, jaki jeszcze smutnie na nich powiewał.
Trzech wspomnianych mieszczan rozmawiało z sobą, a raczej dwaj tylko rozmawiali, trzeci zaś słuchał. Lecz wytłumaczmy się jaśniej i powiedzmy, że trzeci jakby nawet nie słuchał, bo zbyt uważnie patrzył w stronę Vincennes.
Ten zajmie nas najpierwej.
Był to człowiek, który zapewne miał wzrost piękny, jeżeli stał prosto, lecz w tej chwili długie
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/13
Ta strona została przepisana.