— Panie — zawołał — będziesz tutaj gospodarzem, panem domu; dla Boga, bez kwestyi, wszystkich pańskich przyjaciół przyj mierny z otwartemi rękami.
— Ja ich nienazwałem przyjaciółmi, mój kochany — dumnie odparł kapitan — lecz tylko współziomkami.
— Tak, tak, to są współziomkowie waszej Wielmożności; omyliłem się, przepraszam.
Rozgniewana pani Fournichon, odwróciła się; róże miłości bowiem zmieniły się w stos halabard.
— Dacie im wieczerzę — mówił dalej kapitan.
— Bardzo dobrze.
— A nawet przygotujecie dla nich nocleg, jeżelibym jeszcze nieznalazł dla nich mieszkania.
— Bardzo dobrze.
— Słowem musicie zupełnie poddać się ich wyrozumiałości i o nic zgoła nie wypytywać.
— Zgoda panie.
— Oto trzydzieści liwrów zadatku.
— Umoma już zawarta, łaskawy panie, współziomków pańskich przyjmiemy po królewsku, a jeżeli pan zechcesz się sam o tem przekonać i skosztować wina...
— Dziękuję, nie pijam nigdy.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/133
Ta strona została przepisana.