Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/14

Ta strona została przepisana.

nogi, z któremi nie wiedział co począć, skoro ich do właściwego przeznaczenia nie używał, zwinął pod siebie, a tymczasem ręce nie mniej niż nogi stosunkowo długie, skrzyżował na kaftanie.
Oparty o płot, z uporczywością podobną do ostrożności człowieka, który poznanym być nie chce, szeroką dłonią zakrywał twarz, pokazując tylko jedno oko, którego bystre spojrzenie przebijało się pomiędzy średnim a wskazującem palcem, tak tylko rozsuniętemi, ażeby przez nie mógł się jedynie przedostać promień oczu.
Obok tej osoby szczególnej, mały człowieczek, wlazłszy na kamień, gawędził z jakimś otyłym, który bardzo niepewnie stojąc na tym samym kamieniu, ciągle chwiał się i za każdem zachwianiem chwytał za guziki u kaftana małego towarzysza.
Ci dwaj mieszczanie, wraz z trzecią osobą, już powyżej opisaną, tworzyli kabalistyczną liczbę trzy.
— Tak jest, panie Miton — mówił mały do grubego — powiadam i powtarzam, że około rusztowania Salcèda, zbierze się sto tysięcy osób, tak, przynajmniej sto tysięcy, i to prócz tych, którzy są już na placu Grève, albo którzy tam przybywają z rozmaitych cyrkułów Paryża, — patrzcieno ile tu ludzi, a przecież to dopiero jedna brama.