Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— A i owszem — mruknął Picorney — skoro się pan mną nie zajmujesz, to niemam nic więcej do powiedzenia.
— A!... panie — rzekł pełen pojednawczych zamiarów Eustachy Miradoux do Ernautona de Carmainges — nie jesteś pan grzeczny dla naszego ziomka.
— A pan po co u dyabła wtrącasz się?... — odparł coraz bardziej rozdrażniony Ernauton.
— Masz pan słuszność — kłaniając się, odpowiedział Miradoux — to do mnie nienależy.
I wykręciwszy się na piętach, poszedł do swojej Lardille, która siedziała w kącie przy wielkim kominie; lecz ktoś mu zastąpił drogę.
Był to Militor.
Obie ręce trzymał za pasem, a na ustach miał uśmiech szyderczy.
— Słuchajcie no ojczymie — zaczął nic dobrego.
— Co?
— I cóż wy na to?
— Na co?
— Na sposób obejścia się z wami tego jegomości?
— Hę?
— Nieźle z was zadrwił.