go drugiego młodzieńca ze spojrzeniem przebiegłem i ponurem.
— Któregóż to?
— Pana de Sainte-Maline.
— I jakaż jest przyczyna tego odróżnienia, panie, jeżeli to pytanie nie jest dowodem zbyt wielkiej ciekawości z mojej strony?
— To, że znam pana i nic więcej.
— Pan znasz mię? — rzekł zdziwiony Ernauton.
— Pana i jego; jego i wszystkich tu obecnych.
— Dziwna rzecz.
— Tak, ale potrzebna.
— Dlaczego potrzebna?
— Ponieważ dowódca, powinien znać swoich żołnierzy.
— I że wszyscy ci ludzie...
— Jutro będą moimi żołnierzami.
— Lecz ja sądziłem, że pan d’Epernon...
— Sza! nie wymawiaj pan tego nazwiska, albo raczej nie wymieniaj tu nikogo; odetkaj pan uszy a zamknij usta, że zaś przyrzekłem panu wszelką łaskawość, przyjmij więc tę radę na rachunek.
— Dziękuję panu — rzekł Ernauton.
Loignac otarł wąsy i wstając zawołał:
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/159
Ta strona została przepisana.