powstało bardzo naturalne podejrzenie, lecz jeszcze prędzej znikło.
— Gdyby mię chciał zgubić — szepnął sam do siebie — niebyłby powiedział, że mię zna!...
A na głos dodał:
— No, skoro pan tego koniecznie żądasz, to proszę ze mną.
— Z tobą aż do śmierci — zawołał Robert Briquet, ściskając jedną ręką dłoń swojego sprzymierzeńca, drugą zaś z tryumfem podnosząc zelaztwo w powietrze.
Obaj ruszyli w dalszą drogę.
W dwadzieścia minut później, Mikołaj Poulain przybył na Marais; cały był spocony, tak z powodu szybkości chodu, jak z powodu żarliwej politycznej rozmowy.
— Co za rekruta ułowiłem!... — szepnął Mikołaj, zatrzymując się w niejakiej odległości od pałacu Gwizyuszów.
— Nie sądziłem, że moja zbroja pójdzie w tę stronę — pomyślał Briquet.
— Przyjacielu — rzekł Mikołaj Poulain, z tragiczną miną odwracając się do Briqueta, udającego niewiniątko — zostawiam ci chwilę czasu do namysłu, nim wejdziemy do jaskini lwa;
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/178
Ta strona została przepisana.