— Bardzo słusznie — odparł Briquet, a wiadomo panu, że wrodzona skromność moja już ten zarzut przewidziała.
— Sprawiedliwie przyznać panu winienem, żeś człowiek skończony.
— Odchodzę zatem — mówił znowu Briquet, szczęśliwy, że jednego wieczoru widziałem tylu dzielnych obrońców Unii katolickiej.
— Czy pan chcesz, abym cię odprowadził? — spytał Poulain.
— Nie, dziękuję, nie warto zachodu.
— Ale, przy drzwiach mogą panu robić trudności; jednak, z drugiej strony znowu, czekają na mnie.
— Alboż nie macie hasła, za któremby można było wyjść? Wszak sam rozsądek, panie Mikołaju, nakazuje taką ostrożność.
— Owszem, mamy.
— A więc, udziel mi je.
— W rzeczy samej, ponieważ wszedłeś...
— I ponieważ jesteśmy przyjaciółmi.
— Zgoda; powiedz tylko: „Parma i Lotaryngia”.
— Odźwierny otworzy mi?
— Natychmiast.
— Bardzo dobrze, dziękuję. Wracaj do twoich zatrudnień, ja wrócę do moich.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/184
Ta strona została przepisana.