Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Natychmiast wykonano ten manewr, wszakże nie bez przeszkody. Ci, co przybyli konno i wózkami, zmuszeni cofnąć się, tu i owdzie deptali lub gnietli boki cisnących się na prawo i lewo.
Kobiety krzyczały, mężczyźni klęli, kto mógł uciekać — uciekał, i obalał jeden drugiego.
— Lotaryńczycy! lotaryńczycy! — krzyknął czyjś głos w tłumie.
Najstraszliwszy krzyk, nie byłby wywarł wrażenia szybszego i bardziej stanowczego, niżli ten okrzyk:
— Lotaryńczycy!!
— A cóż! widzicie? widzicie? — zawołał Miton drżąc — lotaryńczycy, lotaryńczycy, uciekajmy!
— Uciekać, a dokąd? — spytał Friard.
— Na pola — zawołał Miton, kalecząc sobie ręce o płot ciernisty, na którym nieznajomy siedział spokojnie.
— Na pola — odparł Friard — łatwiej ci to powiedzieć niż dokonać, panie Miton. Nie widzę tu żadnej dziury, przez którą możnaby było przecisnąć się, a przecież nie sądzę abyście chcieli przeleźć przez plot, wyższy odemnie.
— Spróbuję — rzekł Miton — spróbuję — znowu zaczął przełazić.