Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Hm!... — chrząknął Henryk spoglądając z ukosa na d’Epernona.
A po chwili dodał:
— Wiesz co. ta twoja szlachta przeraźliwie chrapie...
— Najjaśniejszy panie, nie należy sądzić z pozoru, cała rzecz, że dzisiaj jedli dobrą wieczerzę.
— Masz, oto jeden coś przez sen mówi — rzekł król przysłuchując się ciekawie.
— Doprawdy?
— Tak jest, słuchaj no co on mówi?
Wrzeczy samej, głowa i ręce jednego szlachcica opadły z łóżka, a usta na w pół otwarte, z melancholijnem westchnieniem coś szeptały.
Król zbliżył się ku niemu na palcach.
— Jeżeliś kobieta — mówił śpiący — uciekaj! uciekaj!
— Aha!... to jakiś galant — powiedział Henryk.
— Cóż mniemasz o nim Najjaśniejszy panie?
— Z twarzy dosyć mi się podoba.
D’Epernon poświecił w alkowę.
— I ręce ma białe, gładkie i brodę uczesaną — mówił król dalej.
— Jestto pan Ernauton de Carmainges, przystojny chłopiec, który zajdzie daleko.