Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/256

Ta strona została przepisana.

— Czy to ty Joyeuse? — zapytał.
Nikt nie odpowiedział.
Płomień niebieskiej lampy przygasł i na dębowym suficie odbijał się kołem bladawem, które rzucało zielonawy odcień na złocone ozdoby.
— Sam! i zawsze sam! — szepnął król. A! słusznie powiedział prorok: „Majestat zawsze wzdychać będzie” lecz czemuż raczej nie powiedział, „że zawsze wzdycha”.
A po krótkiej przerwie dodał niby modląc się.
— Panie! spraw, abym miał silę znosić samotność moję za życia, równie jak znosić ją będę po śmierci!
— Co! co znowu! to fałsz, po śmierci samotności już znać nie będziesz, odparł głos dźwięczny, który niby metaliczna sprężyna zabrzęczał o kilka kroków od łóżka, a robaki... czy zapomniałeś o nich?
Przerażony monarcha podniósł się i usiadł, trwożliwie wodząc okiem po wszystkich meblach.
— O! ja znam ten głos — szepnął.
— Masz to szczęście — odparł głos.
Zimny pot wystąpił na czoło króla.
— Możnaby powiedzieć, że to głos Chicota — z westchnieniem szepnął Henryk.