— Ba!... — rzekł jeden z obecnych — obawa aby nie połknięto ich Salcèda.
— Licha to potrawa!... — wtrącił jakiś głos.
Robert Briquet zwrócił się w stronę, z której pochodził ten głos, zdradzający prawdziwego gaskończyka, i spostrzegł dwudziesto lub dwudziestopięcio-letniego młodzieńca, wspartego ręką o łęk siodła, jeźdźca, który jakby był przywódcą innych.
Młodzieniec ten nie miał czapki na głowie, zapewne stracił ją w tłumie.
Briquet uważał na wszystko, lecz spostrzeżenia jego trwały krótko; szybko więc odwrócił wzrok od gaskończyka, który zapewne podług niego, nic nie znaczył, a znowu spojrzał na jeźdźca.
— Lecz skoro głoszą — rzekł — iż Salcèda należy do pana Gwizyusza, to tem samem nie jest on tak lichym kąskiem.
— Ba! to tak głoszą?... — odezwał się znowu gaskończyk, nadstawiając wielkie uszy.
— Tak jest, niewątpliwie tak głoszą — odparł jeździec wzruszając ramionami — ale teraz prawią tyle niedorzeczności!
— A więc — ośmielił się wtrącić Briquet, ciągle rzucając badawcze spojrzenia i ciągle
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/27
Ta strona została przepisana.