mojem urojeniem, zdaje się przecież, że Salcède mówił...
— Gdzie?
— Wobec sędziów.
— Nie, panie, nie wobec sędziów, lecz wobec tortury.
— Alboż to nie wszystko jedno?... — zapytał Briquet, napróżno przybierając minę niewiniątka.
— Zapewne, że nie wszystko jedno; przypuszczam zresztą, iż mówił, jak głoszą, jednak nie powtarzają tego, co mówił.
— Jeszcze raz chciej mi pan wybaczyć — odparł Robert Briquet — owszem panie, powtarzają, a nawet zbyt obszernie.
— Cóż więc powiedział?... — niecierpliwie spytał jezdny — powtórz pan skoro tak dobrze świadom jesteś wszystkiego.
— Nie chełpię się zgoła moją świadomością; ale owszem pragnę się czegoś od pana dowiedzieć — rzekł Briquet.
— No, no, porozumiejmy się — odparł zniecierpliwiony jeździec. Pan twierdzisz, że powtarzano słowa Salcèda; jakież są te słowa? mów pan.
— Nie ręczę panie, czy to są jego własne słowa — odrzekł Robert Briquet, uradowany, że może drażnić jezdnego.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/29
Ta strona została przepisana.