a z takim graczem, jak szanowny pan de Mayenne, trudno iść w zapasy.
— Cóż ztąd!
— To, że w ciągu gry, gotów mię nożem przebić.
— Ba!... znam ja mojego Chicota, on bierze ale i oddaje.
— Masz słuszność, to też oddam mu dziesięć pchnięć za jedno, ale pewno ich nie przeżyje.
— Tem lepiej, bo gra się skończy.
— Do kata! przeciwnie, tem gorzej, bo jego rodzina okropnie wrzeszczeć będzie, cała Liga tobie się na kark zwali i z czasem powiesz mi: „Przyjacielu Chicot, wybacz, ale muszę kazać wykropić ci skórę.”
— Ja, to powiem?...
— Powiesz, a nawet co gorsza, dotrzymasz słowa, wielki monarcho. Wolę zatem, ażeby rzeczy inaczej poszły, pojmujesz?... Nieźle mi w teraźniejszym moim stanie, jeszcze więc go nie zmienię. Bo widzisz, postępy zemsty dla mnie niebezpieczne, i dlatego pojadę do Nawarry, jeżeli mię tam wyprawić pragniesz.
— Pragnę, bezwątpienia.
— Czekam więc na twoje rozkazy, najłaskawszy panie.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/294
Ta strona została przepisana.