wości podskakując na siodle — zanadto głośno śpiewasz, mój panie gaskończyku.
— Ja?
— Tak jest, pan.
— Śpiewam tonem, jaki mi się podoba, tem gorzej dla tych, którym moja piosnka nie do smaku.
Jezdny zatrząsł się od gniewu.
— Cicho!... — rzekł czyjś glos zarazem łagodny i rozkazujący, którego właściciela Robert Briquet żadną miarą wyśledzić nie mógł.
Jezdny uczynił gwałtowne wysilenie, nie miał jednak mocy zupełnie się powstrzymać.
— A czy znasz pan osoby, o których mówisz?... — spytał gaskończyka.
— Czy znam Salcèda?
— Tak jest.
— Ani trochę nawet.
— A księcia Gwizyusza?
— Także nie więcej.
— A księcia d’Alençon?
— Jeszcze mniej.
— Czy wiesz pan, że Salcède to dzielny człowiek?
— Tem lepiej, bo śmiało śmierć poniesie.
— Czy wiesz pan także, iż skoro pan Gwizyusz pragnie knuć spiski, to sam je knuje?
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/31
Ta strona została przepisana.