zwróceni; z okiem w niego utkwionem, tem zapatrywaniem się żyli i oddychali jedynie.
Chicot przez chwilę stał osłupiały, patrząc na te obroty i słuchając zgiełku całego.
Wreszcie rękami kościstemi uderzył się po łydkach i rzekł:
— To chyba pomyłka; niepodobna aby dla mnie robiono tyle hałasu.
A zbliżywszy się znowu, stanął w szeregu ciekawych, których ta serenada przywiodła, i bacznie w koło siebie spoglądając, przekonał się, że całe światło pochodni odbijało się na jego domu, że cała harmonia w nim tonęła, nikt zaś nie troszczył się ani o dom naprzeciwko, ani o żaden inny.
— To widzę naprawdę dla mnie — powiedział sobie Chicot — czyby przypadkiem jaka nieznana księżniczka miała się we mnie zakochać?
Jednak to pochlebne przypuszczenie, niezdawało się przekonywać go zupełnie.
Spojrzał więc na dom przeciwległy.
Blask pochodni padał niekiedy na dwa tylko okna na drugiem piętrze, które nie miały okiennic; lecz biedny ten domek nie okazywał najmniejszego znaku życia i żadna twarz ludzka nie wyjrzała z niego.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/313
Ta strona została przepisana.