to moja muzyka, któż więc śmie tratować ją końmi?
— Stary głupcze — wrzasnął Joyeuse, podnosząc głowę — jeżeli natychmiast nie skryjesz twojej szkaradnej głowy w twoje kruche gniazdo, to muzykanci instrumenty o nią potłuką.
— Daj pokój, bracie, temu biedakowi — rzekł du Bouchage — on w rzeczy samej musi być bardzo zdziwiony.
— I czegóż u licha miałby się dziwić?... zresztą pojmujesz, że wszcząwszy kłótnię, kogokolwiek sprowadzimy do okna; a więc obijmy skórę mieszczaninowi, spalmy jego dom, jeżeli będzie potrzeba, ale do pioruna! nie próżnujmy!
— Przez litość, bracie — rzekł Henryk — nie zwracajmy gwałtem na siebie uwagi tej kobiety, jesteśmy zwyciężeni, poddajmy się zatem.
Briquet co do słowa słyszał tę rozmowę i powikłane jeszcze myśli jego, wielce się rozjaśniły; znając zatem humor tego, kto go napastował, w duszy przygotowywał się do obrony.
Ale Joyeuse, ulegając przedstawieniom Henryka, nienalegał dłużej; odesłał więc paziów, służących, muzykantów i maestro.
A potem odprowadzając brata na stronę, dodał:
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/320
Ta strona została przepisana.