—Nadto jedna brew, zapewne gwałtownością ciosu z właściwego miejsca wysadzona, prawie zupełnie zakrywała mu lewe głęboko zapadło oko.
Rzecz dziwna, że mimo łysego czoła i siwej brody, spojrzenie miał żywe, a na zdrowym policzku kwitła świeżość młodzieńcza.
Skoro spostrzegł, że Robert Briquet schodzi z progu, natychmiast zakrył głowę kapturem, i chciał się cofnąć w głąb domu, ale Chicot skinął nań aby pozostał.
— Sąsiedzie! — zawołał — wczorajszy hałas wypędza mię z domu, udaję się zatem na wieś na kilka tygodni; może będziesz tyle łaskaw i kiedy niekiedy spojrzysz w tę stronę?
— Dobrze — odpowiedział nieznajomy — bardzo chętnie.
— A jeżeli spostrzeżesz złodziei...
— Bądź pan spokojny, mam ja dobry muszkiet.
— Dziękuję; wszakże mam cię jeszcze o jednę grzeczność prosić sąsiedzie.
— Mów pan, słucham.
Chicot spojrzeniem zmierzył odległość dzielącą go od nieznajomego.
— Nie bardzo to bezpiecznie z daleka i na
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/332
Ta strona została przepisana.