Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/355

Ta strona została przepisana.

— I cóż ci niesmakowało?... powiedz.
— Wieprzowe kotlety niegodnie były przypalone...
— O!..
— Faszerowane uszy nie trzeszczały w zębach.
— O!..
— Kapłona z ryżem wodą czuć było.
— Sprawiedliwe nieba!
— Rakowej zupy nie odszumowano.
— Litości!
— Na sosach była tłustość, która mi dotąd w żołądku pływa.
— Chicot!.. Chicot!.. — jęknął dom Modest, tonem konającego Cezara, gdy mówił do mordercy swojego: Brutusie! Brutusie!
— A przytem ksiądz przeor dla mnie czasu tracić nie może.
— Ja?
— Wszak powiedziałeś, że jesteś zatrudniony, tak czy nie?... Jeszcze ci tylko brak tego, abyś kłamcą został.
— E!... zatrudnienie na później odłożyć można. Mam tylko przyjąć prośbę od pewnej kobiety, nic więcej.
— To przyjmij.