— Kiedy to krew wrzała... a człowiek miał żądze wcale nie skromne?...
— Przeorze, przeorze! — rzekł skromnie Chicot.
— Boromeusz tak mówi, a ja mniemam że mówi słusznie; czyż apetyt nie wywierał na nas częstokroć wrażenia rzeczywistości?...
Chicot tak gwałtownym wybuchnął śmiechem, że stół ze wszystkiemi butelkami, zatrząsł się jak deski na okręcie.
— Dobrze, dobrze, pójdę do szkoły Boromeusza, a skoro przejmie mię swojemi teoryami, będę cię prosił o pewną łaskę, wielebny ojcze.
— Której ci nie odmówię, bo przyjacielowi takiemu jak ty, nic odmówić nie mogę. A teraz, powiedz: co to za łaska?
— Pozwolisz mi tylko przez tydzień być gospodarzem w tutejszym przeoracie.
— A cóż zrobisz przez ten tydzień?
— Będę karmił brata Boromeusza jego teoryami, postawię mu próżny półmisek, próżną szklankę i powiem: „pragnij całą mocą twojego głodu i pragnienia abyś tu miał indyka z truflami i butelkę szambertyna; ale strzeż się abyś się tym szambertynem nie upił; pamiętaj abyś strawił tego indyka, kochany bracie filozofie.”
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/372
Ta strona została przepisana.