Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/375

Ta strona została przepisana.

— Zawsze Boromeusz.
— Cóż więc ten twój Boromeusz?
— Złapał ich i tak im w skórę wykropił, że dotąd jeszcze leżą, w łóżkach biedaki.
— Chciałbym obejrzeć ich plecy, abym mógł osądzić dzielność ramienia brata Boromeusza — powiedział Chicot.
— Co? mielibyśmy się trudzić oglądaniem innych pleców aniżeli baranich, nigdy! Oto skosztuj lepiej tych pasztecików z brzoskwiniami.
— Nie, dziękuję, mógłbym zadławić się.
— To Pij.
— Dosyć już piłem, a mam jeszcze drogę przed sobą.
— Cóż to! myślisz, że i ja nie mam drogi przed sobą? a przecież piję.
— O! ty, to co innego, do komendy potrzebujesz piersi dobrze odwilżonych.
— No, to tylko jeden kieliszeczek, jeden tego trawiącego likieru, który brat Euzebiusz tak doskonale przyrządza.
— Zgoda.
— Ten likier tak skutkuje, że choćbyś jadł dwa razy tyle, to w parę godzin po obiedzie znowu głodny będziesz...
— Wyborna recepta dla ubogich! Wiesz