Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— O! co dzień, uległy jak niewolnik, zawsze muszę mu wymawiać jego nadskakiwanie. Pokora wprawdzie nie jest niewolą, sentencjonalnie powiedział Gorenflot.
— Takim sposobem tutaj naprawdę niemasz nic do czynienia i możesz spać wygodnie, bo brat Boromeusz czuwa za ciebie!
— O! prawda, jak Bóg żywy prawda!
— To właśnie wiedzieć pragnąłem — rzekł Chicot i całą baczność zwrócił na Boromeusza.
Widok podskarbiego klasztoru, który się w zbroicy swojej zżymał niby rumak bojowy, był w istocie godny podziwienia.
Rozszerzone oko jego ciskało płomienie, silne ramię tak biegle mieczem wstrząsało, iż rzekłbyś, że to fechmistrz robiący bronią wobec plutonu żołnierzy.
Ilekroć brat Boromeusz wydał jaką komendę, Gorenflot powtarzał ją natychmiast, dodając:
— Boromeusz ma słuszność; ale już wam to mówiłem; przypomnijcie sobie wczorajszą lekcyę. Przełóżcie broń z jednej ręki w drugą; trzymajcie piki, ależ, trzymajcie ostrze na wysokości oka; tylko prosto, na świętego Jerzego! prosto; pól obrotu w lewo jest zupełnie to samo co pół obrotu w prawo, z różnicą, że w przeciwnym kierunku.