— O sto kroków trafia zawsze w sam środek róży.
— Zuch, musi także dobrze do mszy służyć. Ale czekaj że i ty teraz.
— Albo co?
— Tak, tak... nie.
— Znasz małego Jakóba?
— Ja, bynajmniej.
— A z rana zdawało ci się, że go poznajesz?
— Tak, sądziłem żem go widział w jakimś kościele, gdzie pewnego dnia, a raczej pewnej nocy, zamknięty byłem w konfesjonale. Ale nie, omyliłem się, to nie on.
Wyznać winniśmy, że tą rażą Chicot skłamał.
Był on bardzo dobrym fizyonomistą, a skoro raz kogo widział, już jogo twarzy nigdy niezapomniał.
Mały Jakób, niedomyślając się wcale, że jest przedmiotem uwagi przeora i jego przyjaciela, nabijał tymczasem ciężki i jego osobie wyrównywający muszkiet; nabiwszy, dumnie stanął o sto kroków od celu i cofnąwszy prawą nogę w tył, wycelował z prawdziwie wojskową dokładnością.
Strzelił, a kula ugrzęzła w samym środku celu, z głośnym poklaskiem wszystkich mnichów.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/384
Ta strona została przepisana.