Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/397

Ta strona została przepisana.

swą pochyłą postawę, skrzywił nogi w łuk, zmienił twarz jak zwykle, i zasiadł na ławie.
Jakób poszedł za nim; podziwienie przemogło w tym młodzieńcu wszelki wstyd z porażki.
— Chciej mi częściej udzielać podobnych lekcyj, panie Robercie — rzekł — ksiądz przeor pozwoli. Nieprawdaż wielebny ojcze?
— Dobrze, moje dziecię, bardzo chętnie — odpowiedział Gorenflot.
— Niechcę bynajmniej odbierać chleba twojemu mistrzowi, mój przyjacielu — rzekł Chicot.
I ukłonił się Boromeuszowi.
Boromeusz zabrał głos.
— Nie sam jeden tylko jestem mistrzem Jakóba — rzekł — i nie sam tylko uczę tu robienia bronią; skoro więc sam wyłącznie nieposiadam tego zaszczytu, pozwól pan abym i nie sam tylko porażkę przyjmował na siebie.
— Któż więc jest drugim jego nauczycielem?... — spiesznie spytał Chicot, spostrzegając, że Boromeusz rumieni się z obawy, aby się niedopuścił jakiej nieostrożności.
— Nikt — odparł Boromeusz, nikt.
— Owszem, owszem — rzekł Chicot — ja dobrze słyszałem. Któż jest twoim drugim nauczycielem Jakóbie?
— A! prawda, prawda — odezwał się Go-