z okiem błyskającem, mały, wysmukły, przyjemny i w rękawiczkach.
— Czem mogę panu służyć?... — spytał nasz jeździec.
— Racz mi pan wyświadczyć pewną łaskę.
— Cóż takiego? mów pan, ale prędko, bo widzisz, że czekają na mię.
— Potrzebuję koniecznie, nieodzownie, dostać się do miasta, czy pan to pojmujesz? A uważam, że pan jesteś sam i nawzajem potrzebujesz mieć pazia, któregobyś się niepowstydził.
— Cóż ztąd?
— Oto! usługa za usługę; zabierz mię pan z sobą do miasta, a będę pańskim paziem.
— Dziękuję — odparł jeździec — ja nie żądam niczyich usług.
— Ani nawet moich?... — z tak dziwnym uśmiechem zapytał młodzieniec, że jeździec uczuł, iż topnieje lodowata powłoka, którą serce usiłował pokryć.
— Chciałem powiedzieć, że nie mogę przyjąć niczyich usług.
— O! ja wiem żeś nie bogaty panie Ernauton de Carmainges — odrzekł młody paź.
Jeździec zadrżał; lecz młodzieniec, niezważając na to drżenie, mówił dalej:
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/40
Ta strona została przepisana.